24 maja 2014 r. – Jazz Clubie Muzeum – Jaworzno, ul. Pocztowa 5
To taka kontynuacja tego, co napisał i pozostawił po sobie Stachura w swojej prozatorskiej twórczości. Siekierezada – i wszystko jasne – kto zna ten tytuł, powieść, film, już zna klimat opowieści Steda.
Jest i knajpa o nazwie Siekierezada, najbardziej znana bieszczadzka przystań spragnionych nie tylko trunków, ale muzyki i samotności, i towarzystwa i sztuki, przez wielkie „S”.
Ale Bieszczady to również Marek Hłasko ze swoim „Następnym do raju”, to też „Baza Sokołowska” i Chłopcy z tejże bazy wyśpiewani przez Andrzeja Garczarka. To w końcu ludzie tworzący bieszczadzką historię, legendy, jak choćby te, związane z wypalaniem węgla drzewnego retorty i ich „właściciele” – ludzie owiani tajemniczością, znani ze swego umiłowania wolności i niezależności od całego świata.
W ten klimat wpisuje się Arek Zawiliński, który koncertował w Jazz Clubie Muzeum w sobotę 24 maja…
On to już po zaśpiewaniu pierwszej piosenki mógł zostać zaklasyfikowanym, zaszufladkowanym, choć w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu, w krąg ludzi kojarzonych z ostatnim chyba polskim tak bardzo dziewiczym terenem, kryjącym jeszcze wiele nieodkrytych tajemnic.
Cała filozofia prezentowana w piosenkach, w tekstach które są jak niewiele w dzisiejszym świecie, pełne prawd, przemyśleń, wieloznaczności, pytań i wniosków dotyczących życia, przyjaźni, miłości, czyli zwykłych ludzkich problemów.
Teksty to jedno, a ich oprawa w muzykę to sprawa druga, równie ważna jak narracja. technika gry Arka Zawilińskiego.
To wyższa szkoła jazdy, zdaniem laika, ale można spodziewać się, że i znawcy gatunku docenią niezwykle rozbudowany własny akompaniament – zawsze na jednej gitarze, która brzmi tak, jakby było jeszcze coś, jakby ktoś drugi zza kulis dogrywał pewne dźwięki, zarówno jeśli chodzi o utwory grane na tradycyjnym klasyku – akustyku, jak i na >>dobro<<, które dopiero to tworzy klimat folkowy, bluesowy, jednak zawsze osadzony w naszej rzeczywistości, niby kopiujący wzory z amerykańskiego bluesa, a jednak taki, w którym słychać .. właśnie te Bieszczady.
Szkoda, z publiczność wolała, że posłużę się kolokwializmem – mordobicie (w TV był jakiś boks) miast doskonałej muzyki na żywo. Ale nie ma tego złego.. to przecież elitom dane jest zobaczyć, posłuchać artystę, jakim on jest, a nie mający większych kulturalnych ambicji siedzą przed telewizorami ekscytując się kto komu więcej ciosów na nosie ulokuje. Cóż, godząc poglądy wspomnijmy: De gustibus non est disputandum.
Materiał i zdjęcia: Moje Jaworzno